Sytuacja była jasna jak słońce. Dzień jeszcze długi, w schowkach pustki, w krwiobiegu niedobór cukru i powiało grozą że będziemy zmuszeni jeść z cukierniczki jak jacyś barbarzyńcy. W tym momencie w przebłysku szczęścia okazało się że scrollowanie facebooka ma wartości pobudzające twórczość i padł pomysł zrobienia ptysiów. Jako że mleka mało, słodkiej śmietanki w lodówce nie uświadczysz a sklepy wszystkie pozamykane, jak zawsze kiedy trzeba coś pilnie kupić, trzeba było wymyślić jak uczynić ptysie jeszcze słodszymi. I tak oto narodził się pomysł zrobienia ptysiów z rodzynkami. Teoretycznie powinno się je upiec w kształcie paluszków, żeby maczać je w sosie ale szpryca magicznie wyparowała więc trzeba było improwizować. Nikt nie mówił, że nauka gotowania jest prosta.
- 125ml mleka (tak po prawdzie można trochę więcej)
- 125ml wody
- 100g masła
- 200g mąki pszennej
- 4 jajka
- szczypta soli
- duża garść rodzynek
- duuużo cukru
Do garnka wsadzamy mleko, wodę i masło i mieszamy aż się zagotuje. jak zacznie bulgotać wsypujemy całą mąkę i zaczynamy energicznie mieszać. Najłatwiej to wychodzi dużą drewnianą łyżką ale i tak nie jest łatwo bo w ciągu kilku sekund cała masa robi się gęsta i bardzo klejąca. W tej kwestii wraz z Misiem poradziliśmy sobie dolewając jeszcze odrobinę mleka, zaraz po wsypaniu mąki. Mieszamy aż ciasto będzie ładnie odchodzić od brzegów garnka a na dnie zrobi się taka biała warstewka.
Przekładamy ciasto do miski, najlepiej całkiem sporej. Wyciągamy mikser i do takiego ciepłego ciasta miksując dorzucamy po kolei jajka. Duża miska się przydaje ponieważ: mikser + to ciasto + jajka = ściany, podłoga i nasze czarne wdzianka wyglądają jak żywcem wyjęte z płócien Polllocka. Odstawiamy miskę na jakieś 20 - 30 minut żeby ciasto wystygło. W tym czasie można wyczyścić wszystko z efektów zabawy z mikserem.
Bierzemy blaszkę i smarujemy masłem / smalcem / rozcieramy odrobinę oleju (w zależności od tego co mamy pod ręką) i posypujemy bułką tartą, tak żeby blaszka była tylko przyprószona. Dzięki temu nie musimy mieć tak specjalistycznego sprzętu jak papier do pieczenia a ptysie nie przykleją się do blaszki. Teraz powinno się ciasto przełożyć do szprycy i robić na blaszce paski długości ok. 9 cm ale z braku szprycy nakładaliśmy łyżeczką do herbaty kulki wielkości orzecha włoskiego. Słowo "kulka" to tylko luźna sugestia, tak naprawdę to ciasto za bardzo się klei żeby zrobić ładną, foremną kulkę. Na całe szczęście, metodą prób i błędów doszliśmy do tego, że patent z lodziarni polegający na kubeczku z wodą do maczania z łyżeczki powoduje, że kulki formuje się o niebo lepiej. Kulek powinno wyjść mniej więcej 30. Teraz bierzemy rodzynki i wsadzamy w ciasto. Trzeba je wepchnąć głęboko po położone tak na wierzchu wyjdą i odpadną. Następnie, jak wielokrotnie zauważył Miś (fanatycznie zakochany w cukrze), obficie posypujemy cukrem każdą kulkę bo ciasto wchłonie część kryształków a przecież chcemy słodką warstewkę na wierzchu.
Piekarnik ustawiamy na 200 stopni i pieczemy jakieś 30 minut. Piekliśmy 35 i na dobrą sprawę jeszcze pięć minut by im nie zaszkodziło ale to kwestia upodobań. Ptysie wychodzą śliczne, złote, mięciutkie i mają jedną, olbrzymią wadę. Znikają bardzo szybko. Następnym razem zrobimy co najmniej dwa razy więcej.
Przepis podpatrzony na: http://www.domowe-wypieki.pl/
Jestem zbyt leniwa na ciastkowanie. God, why.
OdpowiedzUsuń