Około dziewiątej wieczorem, po dosyć wyczerpującym dniu, naszła nas potrzeba na ciastka. Jako że piekarnik był zajęty przez piekący się chleb, jak zawsze niezawodne Google podpowiedziało co należy uczynić co by mieć ciastka bez piekarnika. Obeszło się bez czarnoksięskich rytuałów i kupnych ciastek. Wystarczyła patelnia chociaż do ostatniej chwili byliśmy nieprzekonani czy wyjdą jadalne. Kiedy jednak pierwsza partia lekko ostygła, okazało się, że ciastka mają bardzo krótką żywotność (to nie my, one znikały tak same, zaręczam) a z perspektywy upływającego czasu, z czystym sumieniem przyznaję, że na drugi dzień smakują jeszcze lepiej.
Potrzeba:
- dwie szklanki mąki - może być trochę więcej, jeśli ciasto wyjdzie zbyt suche można się poratować łyżką mleka.
- 3/4 szklanki cukru - albo wedle upodobań, to jest ilość optymalna
- 1 i 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
- 2 jajka
- 3/4 szklanki rodzynek
- 1/2 kostki margaryny czyli 125g dla tych co lubią cyferki
- odrobina aromatu waniliowego
Do miski, nie potrzeba jakiejś szczególnie wielkiej, wsypujemy mąkę, cukier oraz proszek do pieczenia i mieszamy łapkami. Dodajemy margarynę pokrojoną na kawałki i rodzynki (jako, że okazało się iż rodzynek ostało się pół garści to wrzuciliśmy czekoladowe płatki śniadaniowe ale z rodzynkami będzie lepszy efekt). Rozcieramy jak kruszonkę czyli aż zrobią się takie grudki z ciasta wyglądające mniej więcej jak mokry piasek. Dodajemy roztrzepane jajka (jajka wbijamy do kubka tudzież jakiejś miseczki i energicznie mieszamy czymkolwiek aż białka połączą się z żółtkami), wkrapiamy troszkę aromatu waniliowego i wszystko razem zagniatamy. Jak się będzie ciasto za bardzo przylepiać do dłoni to można podsypać odrobiną mąki. Robimy niewielkie kulki i spłaszczamy je aż osiągną grubość około pół centymetra - grubsze spędzą więcej czasu na patelni. Nagrzewamy posmarowaną tłuszczem patelnię i pieczemy z każdej strony aż zrobią się złote i przyrumienią na brązowo. Ciastek wychodzi około trzydzieści choć trudno mi to określić dokładnie bo spora część znikała zaraz po zdjęciu z patelni.
Miś jako znawca, oznajmił, że wyglądają jak te, które pożerał Ciasteczkowy Potwór co jest chyba ich najlepszą recenzją.
Pomysł i przepis zaczerpnięty z: http://arabeskawaniliowa.blogspot.com/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz